Dziś bierzemy na warsztat temat, który na Śląsku wraca jak bumerang przy każdym pogodnym weekendzie: Jezioro Goczałkowickie. Nasze lokalne „Śląskie Morze”, olbrzymi zbiornik, który kusi, żeby go… no właśnie, objechać.
Pytanie za sto punktów, które słyszę co sezon, brzmi: „Da się zrobić pętlę dookoła Jeziora Goczałkowickiego?”.
Odpowiedź jest trochę jak status związku na Facebooku: to skomplikowane.
Ale spokojna Twoja rozczochrana! Mam dla Ciebie propozycję trasy, która jest po prostu miodzio. Łączy w sobie to, co najlepsze w okolicy, jest idealna na gravela (choć szosa i trekking też dadzą radę) i pozwala „liznąć” jezioro z najlepszej strony.
Jedziemy z tematem!
Pętla Goczałkowice – Pszczyna: Kręcimy wokół Jeziora Goczałkowickiego
Zacznijmy od konkretu: objechanie jeziora tuż przy linii brzegowej jest niemożliwe. Południowa strona to ścisły rezerwat przyrody, ostoja ptactwa i strefa ochrony ujęcia wody. Wjazd tam jest surowo wzbroniony i pilnowany, więc nawet nie próbujcie tamtędy ciąć na przełaj, chyba że macie ochotę na kosztowną pogawędkę ze strażnikami.
Ale hej, od czego mamy nasze rowery i spryt? Zrobimy pętlę, która jest o wiele ciekawsza!
Etap 1: gwóźdź programu – zapora (korona)
Naszą wycieczkę proponuję zacząć z parkingu przy zaporze od strony Goczałkowic-Zdroju. I tu od razu wjeżdżamy na deser.
O zaporze w Goczałkowicach mógłbym napisać osobny elaborat (i pewnie to zrobię!), więc dziś tylko w skrócie: to jest absolutny sztos.
Mamy tu jakieś 3 kilometry idealnego, gładkiego asfaltu. Serio, ten asfalt jest gładszy niż stół bilardowy. Przelot przez koronę to czysta przyjemność. Widoki na bezkresną wodę z jednej strony i pasmo Beskidów (przy dobrej pogodzie) z drugiej – pierwsza klasa.
Pro-tip: Na zaporze prawie zawsze wieje. Czasem miło chłodzi, a czasem próbuje Cię zepchnąć do wody. Trzymajcie kierę!

Etap 2: z Zabrzega w stronę Pszczyny
Przelecieliśmy przez zaporę, lądujemy w Zabrzegu. I co teraz? Zamiast pchać się na północ wzdłuż Wisły (co też jest fajną opcją na inną wycieczkę w ramach Wiślanej Trasy Rowerowej), my odbijamy na południowy-wschód.
Kierujemy się na lokalne, spokojniejsze asfalty w stronę Czechowic-Dziedzic, a stamtąd już mamy rzut beretem do Pszczyny. Jeśli masz gravela i lubisz trochę pobłądzić, możesz pokombinować i poszukać jakichś leśnych duktów, np. w okolicach lasu Bażantarnia.
Etap 3: Pszczyna – królowa pętli i postój na loda
Wjazd do Pszczyny to zawsze dobry pomysł. A już wjazd do Parku Pszczyńskiego na rowerze to jest obowiązek!
Park jest przepiękny, alejki zadbane, a Zamek Pszczyński wygląda, jakby go ktoś wyjął prosto z bajki Disneya. To idealne miejsce na przerwę. Można cyknąć fotę na Insta, złapać oddech, no i oczywiście – uzupełnić kalorie. Kawa, lody, gofr – co kto lubi. Teren parku jest przyjazny rowerzystom (oczywiście jedziemy kulturalnie, szanując pieszych!).
Etap 4: powrót i domknięcie pętli
Po regeneracji w Pszczynie czas wracać. Z parku kierujemy się na północ, z powrotem w stronę Goczałkowic-Zdroju. Trasa powrotna to głównie lokalne drogi i ścieżki rowerowe, które całkiem sprawnie prowadzą nas do punktu startu.
Dlaczego ta trasa jest genialna?
Cała pętla, w zależności od tego, jak bardzo pokombinujecie w Pszczynie, zamknie się w okolicach 30-40 kilometrów. To idealny dystans na lajtowe popołudnie.
A co najlepsze? Różnorodność!
- Masz idealny asfalt na zaporze.
- Masz lokalne drogi z mniejszym ruchem.
- Masz parkowe alejki w Pszczynie.
- Masz opcję na szutry, jeśli zboczysz z trasy w lasach.
Gravel czuje się tu jak ryba w wodzie. Przejedziesz po wszystkim, nic Cię nie zaskoczy. Oczywiście jeśli łatwiej Wam dojechać do Pszczyny, może to być Wasz punkt startu i mety.
Pamiętajcie tylko o jednym: w słoneczne weekendy na zaporze bywa tłoczno jak na promocji karpia przed Wigilią. Pełno tam spacerowiczów, rolkarzy i rodzin z dziećmi. Zwolnijcie, bądźcie uprzejmi i używajcie dzwonka (jeśli macie 😉 )!
Szerokości!


Dodaj komentarz